Publicystyka

Kłamstwo budżetowego deficytu

Wystarczy przyjrzeć się nowym wydatkom w znowelizowanym budżecie państwa, a widać jasno, że to nie wydatki antykryzysowe są przyczyną deficytu budżetowego, a głównie dodatkowe sumy, jakie zaplanowano na cele socjalne i inwestycyjne państwa. Tymczasem w obu tych rodzajach wydatków udział państwa powinien się ZMNIEJSZAĆ, a nie zwiększać.

Tegoroczny budżet państwa miał być bez deficytu, a będzie z rekordową dziurą na
poziomie 109,3 mld złotych (4,89 proc. PKB), z czego 36,7 mld złotych to skutek obniżenia przewidywanych dochodów, a 72,7 mld złotych to efekt podwyższenia planu wydatków. Ale okazuje się, że – jak w swoim wpisie na Facebooku zauważa znany libertarianin Jacek Sierpiński – tak duży deficyt – finansowany głównie z emisji skarbowych papierów wartościowych i prowadzący do naruszenia konstytucyjnej zasady, że nie wolno zaciągać pożyczek, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 60 proc. PKB – nie jest wynikiem jedynie kryzysu związanego z COVID-19, który z jednej strony wywołał spadek przychodów podatkowych, a z drugiej wymusił wzrost wydatków na rozmaite „tarcze antykryzysowe”. Otóż tylko część wzrostu wydatków państwa w nowelizacji ustawy budżetowej wydaje się być związana z wydatkami „kryzysowymi”. Prawie o 13 mld złotych więcej przeznaczone jest na dotacje i subwencje do ZUS i KRUS, które – jak podaje Sierpiński – po pierwsze, mają mniejsze przychody ze składek, a po drugie, poniosły koszty antykryzysowych ulg. Dodatkowo na ochronę zdrowia przeznaczone jest ok. 2 mld złotych. Ale większość to inne wydatki tzw. tracz antykryzysowych, które finansowane są głównie z Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju.

Króluje keynesizm

W nowelizacji ustawy budżetowej można wyróżnić trzy rodzaje dodatkowych
wydatków: socjalne, inwestycyjne oraz pozostałe. Jak pisze Sierpiński, aż 26,5 mld złotych to nieujęta wcześniej w budżecie dotacja do Funduszu Solidarnościowego – tego, który wypłaca nie tylko niektóre świadczenia dla osób niepełnosprawnych, ale i będące realizacją przedwyborczych obietnic „trzynaste emerytury”. Teoretycznie fundusz ten miał być finansowany z „daniny solidarnościowej” dla najbogatszych, ale to kropla w morzu jego przychodów i dlatego już wcześniej założono, że dostanie wsparcie z budżetu państwa. Ale zakamuflowane jako pożyczkę. – A teraz widocznie uznano, że nie ma szans na spłatę tej pożyczki i można wprost ująć to wsparcie jako wydatek budżetu, a winę za deficyt zrzucić na kryzys – spekuluje Sierpiński. Ponadto ok. 1,7 mld złotych więcej jest przewidziane w budżetach wojewodów na świadczenie wychowawcze, czyli Program Rodzina 500 Plus. –
Czy urodziło się nagle więcej dzieci? Raczej nie. A może wcześniej celowo niedoszacowano te wydatki, by pochwalić się dopiętym budżetem? – zastanawia się Sierpiński.


Po drugie, o spore kwoty zwiększono wydatki państwa na inwestycje infrastrukturalne. Jak wymienia Sierpiński, ponad 12 mld złotych to dodatkowe wydatki na infrastrukturę transportową – drogi i koleje. Niecałe 3 mld złotych zostanie przeznaczonych dodatkowo na drogi krajowe, 3,8 mld złotych na Fundusz Dróg Samorządowych, a ponad 5 mld złotych na infrastrukturę kolejową. Dodatkowo przeznaczono 1,85 mld złotych w ramach rezerw celowych na „zadania w zakresie transportu lądowego”. – Wygląda tak, jakby państwo nagle zaplanowało wielkie inwestycje związane z budową dróg i torów kolejowych. Pytanie jednak, jaki jest sens uruchamiania tak dużych inwestycji infrastrukturalnych w czasie kryzysu i przy braku środków w budżecie? A może one były tak naprawdę planowane już wcześniej, tylko celowo nie ujęto ich w wydatkach na 2020 rok, by budżet wydawał się być bez deficytu? A teraz winę za deficyt też można zrzucić na kryzys – komentuje Sierpiński.
Wyraźnie widać, że zgodnie z filozofią keynesizmu poprzez zwiększenie wydatków na inwestycje państwowe w sytuacji spadku gospodarczego i inwestycji prywatnych rząd chce podtrzymać koniunkturę. Zresztą przedstawiciele rządu w ten sposób oficjalnie to przedstawiają. „Rząd chce przeciwdziałać negatywnym skutkom pandemii COVID-19 poprzez finansowanie ważnych zadań związanych z inwestycjami transportowymi. Inwestycje te pomogą Polsce w powrocie na szybką ścieżkę wzrostu gospodarczego. Chodzi m.in. o dodatkowe wsparcie dla Funduszu Dróg Samorządowych, dofinansowanie Polskich Linii Kolejowych oraz budowę i modernizację przystanków kolejowych. W 2020 r. na cele te zostanie przeznaczonych ponad 5,5 mld zł” – czytamy w oficjalnym komunikacie rządowym.
Co więcej, nie dzieje się to po raz pierwszy. Samo istnienie unijnych funduszy spowodowało, że udział inwestycji publicznych w ogóle inwestycji zwiększył się kosztem inwestycji prywatnych. I absolutnie nie jest to korzystny dla gospodarki trend. Bo te „publiczne” pieniądze wcześniej musiały zostać zabrane z kasy efektywnego sektora prywatnego lub w formie zwiększenia zadłużenia publicznego zostały przerzucone na kark przyszłych podatników. W tej sytuacji siłą rzeczy inwestycje prywatne muszą się zmniejszyć jeszcze
bardziej.

Ujemna produktywność państwa

Politycy mówią o „impulsie rozwojowym”, który mają dać inwestycje publiczne. Ale to są wydatki nieefektywnego sektora publicznego. Skutek będzie przeciwny do
oczekiwanego. W tym miejscu warto przypomnieć słowa prof. Murraya Rothbarda, który w swojej „Ekonomii wolnego rynku” pisze, że „celem inwestycji państwowych jest zadowolenie urzędników, a nie konsumentów. Dlatego wydatków państwa nie można uważać za autentyczne „inwestycje”, a posiadanych przez państwo aktywów – za kapitał”. Ponadto ekonomista wyjaśnia, że produktywność państwa jest ujemna, a efektem rosnących państwowych wydatków są coraz większe zakłócenia na rynku i tym samym obniża się, a nie podnosi, produkcja i standard życia ludzi.

Po trzecie, w nowelizacji dochodzą nieco mniejsze wydatki różne, które Sierpiński również wymienia: 3 mld złotych więcej zostanie przeznaczonych na wojsko (tzw. centralne wsparcie), prawie 1,5 mld złotych więcej pójdzie na policję (komendy wojewódzkie i powiatowe oraz oddziały terenowe), ponad 1,3 mld złotych więcej ma trafić do górnictwa węgla kamiennego (prawdopodobnie na likwidację kopalni). Jeszcze ponad 400 dodatkowych milionów złotych zaplanowano wydać na kulturę (przede wszystkim muzea), 400 mln złotych na zobowiązania wymagalne Skarbu Państwa, 290 mln złotych na świadczenia dla osób deportowanych do ZSRR (zrealizowana obietnica przedwyborcza prezydenta Andrzeja Dudy, której jednak nie przewidziano wcześniej w budżecie na bieżący rok), a około 1,5 mld złotych więcej (łącznie niemal 12 mld złotych) na współfinansowanie realizacji projektów z funduszy Unii Europejskiej. Zwiększono również wydatki na obsługę długu publicznego – o 2,2 mld złotych.

Jacek Sierpiński podsumowuje, że „łatwo teraz zwalić na kryzys, ale nie – większość tych wydatków jest skutkiem działań podjętych lub zaplanowanych jeszcze przed nim. Tylko po prostu nie ujętych wcześniej w budżecie państwa. Gdyby nie one, całkiem możliwe, że zadłużenie publiczne nie przekroczyłoby w tym roku 60 proc. Wystarczyłoby wydać ok. 50 miliardów złotych mniej. A tak przekroczy, co zgodnie z ustawą o finansach publicznych powinno prowadzić do przyjęcia na 2021 rok budżetu niepowiększającego już tego zadłużenia. Ale rząd nie przejmuje się ustawą ani Konstytucją i już przyjął projekt budżetu z jeszcze większym deficytem. Bo w końcu trzeba będzie ponosić koszty działań antykryzysowych. A kto za to zapłaci? Oczywiście my wszyscy. W wyższych podatkach lub w wyższych cenach będących wynikiem inflacji. Bo to, że tak gwałtownie rosnące zadłużenie zostanie spłacone niezauważalnie w efekcie wzrostu gospodarczego w kolejnych latach, należy raczej włożyć między bajki. Na razie jest recesja. A gdyby wzrost gospodarczy i związany z nim relatywny spadek długu publicznego już od 2021 roku był taki jak do 2019 roku, to i tak powrót do poziomu zadłużenia względem PKB z początku bieżącego roku zajmie około dziesięciu lat”. Dlatego nie należy na to liczyć.

Odbije się to czkawką

Sierpiński dodaje, że zadłużenie będzie wyższe i odbije się na naszych kieszeniach np. poprzez wzrost mniej zauważalnych podatków, jak likwidacja ulgi abolicyjnej w podatku dochodowym od dochodów osób fizycznych, z której korzystały osoby zarabiające dodatkowo za granicą. Wchodzi też w życie opłata mocowa, nowy podatek od cukru, nowy podatek od tzw. „małpek”, wzrasta abonament radiowo-telewizyjnego, znacznie rozszerzony będzie podatek od deszczu, wspólnicy spółki komandytowej podatek będą musieli płacić dwa razy oraz wraca pomysł podatku od supermarketów. Pojawiła się też propozycja, by firmy musiały publicznie ujawniać plany swojej polityki podatkowej, co może stanowić zachętę do kontroli skarbowych (wiadomo jak zakończonych). Na dodatek to wszystko odbije się na
oszczędzających, którym oszczędności zje wspomniana inflacja. Jakby tego było mało, politycy chcą na stałe zadłużać nas ponad miarę. Otóż wiceminister finansów Piotr Patkowski w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” opowiedział się za możliwością likwidacji konstytucyjnego zakazu zadłużania państwa powyżej limitu 60 proc.! Czyli – „hulaj dusza, piekła nie ma”!

Jak słusznie tłumaczy Stowarzyszenie Libertariańskie, „obywatele są w stanie
dysponować swoimi pieniędzmi w sposób lepiej odpowiadający ich potrzebom, niż gdy środkami tymi zarządza państwo. Poza efektywnością wydatkowania pieniędzy bieżąca sytuacja uwydatnia ponadto jeszcze kwestię odpowiedzialności za ich wydawanie. Urzędnicy państwowi nie ponoszą jej bowiem niemal wcale; bieżącą obywatelską kontrolę nad wydatkami państwa uniemożliwiają kłamstwa i sztuczki księgowe ukrywające rzeczywistą sytuację budżetową, a gdy prawda ostatecznie wychodzi na jaw, to jedynym, co może zrobić podatnik, jest poniesienie konsekwencji lekkomyślnego zachowania włodarzy poprzez wyższe podatki, większą inflację i coraz mniejszą stabilność finansów publicznych”.

Sytuacja finansowa państwa nie jest wesoła, a rząd na dodatek zamiast ograniczać swoje wydatki, by więcej pieniędzy pozostało w efektywnym sektorze prywatnym, podnosi je bez jakiegokolwiek opamiętania i zdrowego rozsądku. Podobnie jak to robiono w latach wzrostu gospodarczego. – W czasach względnej prosperity rządzący zamiast wykorzystać dobrą koniunkturę, tworząc „poduszkę finansową” na gorsze czasy, tworzyli kolejne programy redystrybucji pieniędzy i stymulowania konsumpcji. Zamiast myśleć o cięciach zbędnych wydatków zastanawiano się nad kolejnymi podatkami i opłatami, by sfinansować coraz to nowe rządowe programy. Teraz odbije się to czkawką nam wszystkim, a w szczególności odbije się to na naszych kieszeniach – komentuje dr Przemysław Hankus, prezes zarządu Stowarzyszenia Libertariańskiego.

Tomasz Cukiernik

Artykuł został opublikowany w nr 39-40 „Najwyższego Czasu!” z 2020 roku.

Zadłużenie publiczne w latach 2010-2021 w % PKB. 2020 i 2021 – plany. Opracowanie własne na podstawie danych Ministerstwa Finansów.

Deficyt budżetowy w latach 2015-2021 w mld zł. 2020 i 2021 – plany. Opracowanie własne na podstawie danych Ministerstwa Finansów.