Publicystyka

Koronazadłużenie

Wiadomo, kto NA PEWNO zyska na koronawirusie. Banksterzy. Bo zarówno państwa Europy, jak i USA czeka gigantyczny wzrost zadłużenia publicznego.

Zablokowanie gospodarki przez władze w imię walki z epidemią koronawirusa będzie miało taki sam katastrofalny skutek, jak walka Irlandii z kryzysem finansowym w 2008 roku. Wtedy kraj ten tak bardzo zajął się pomocą dla sektora bankowego, że ostatecznie został w ręką w nocniku. Według danych Eurostatu przed wybuchem kryzysu w 2007 roku zadłużenie publiczne Irlandii wynosiło 23,9 proc. PKB, podczas gdy po kryzysie w 2012 roku skoczyło do 119,9 proc. PKB! Oznacza to aż 5-krotny wzrost w ciągu 5 lat!

Spadek dochodów

W Polsce sytuacja finansów publicznych już wygląda bardzo źle. Według prognoz ING Banku Śląskiego do końca tego roku deficyt budżetowy przekroczy 100 mld złotych, a deficyt całego sektora finansów państwa dosięgnie 240 mld złotych. To aż 11 proc. PKB. Bo trzeba wziąć pod uwagę, że dług w relacji do PKB będzie się zwiększał także z tego powodu, że obniży się PKB. Według prognoz Komisji Europejskiej w tym roku o 4,3 proc. Tym samym zadłużenie dojdzie do 60-procentowego progu konstytucyjnego. Czy to tylko początek spirali zadłużenia typu irlandzkiego?

To skutek z jednej strony zwiększonych wydatków państwa, a z drugiej mniejszych wpływów podatkowych. Jak informuje Ministerstwo Finansów, w kwietniu br. w porównaniu z kwietniem 2019 roku wpływy z VAT zmniejszyły się o 22,5 proc., z akcyzy – o 21 proc., z CIT – o 68 proc., a z PIT – o 32 proc. Ekonomiści ING Banku Śląskiego szacują, że w całym 2020 roku dochody podatkowe będą aż o 60 mld złotych niższe niż zakładane w ustawie budżetowej (przy planach znacznie wyższych niż dochody w roku 2019).

Redukcja dochodów z VAT i akcyzy to efekt mniejszej konsumpcji, którą powstrzymała koronawirusowa blokada gospodarki. – Źródłem konsumpcji są dochody, a mając na uwadze wstrzymanie produkcji, te dochody spadły. Środki w ramach tarczy rekompensują te [utracone] dochody, ale to nie jest jeden do jeden. Źródłem konsumpcji jest też kredyt, co w malejącej zdolności kredytowej gospodarstw domowych będzie się przekładało na to, że wyczerpią się możliwości finansowania kredytem i kartami kredytowymi. Poza tym w sytuacji, która jest obarczona ryzykiem, banki będą miały ograniczoną skłonność do udzielania kredytu gospodarstwom domowym. Banki będą też zachęcane do tego, żeby przesuwać aktywa na obligacje skarbowe, a więc na finansowanie długu publicznego. Trzecim źródłem konsumpcji są oszczędności i gospodarstwa domowe mają sporo oszczędności – w samych bankach ok. 800 mld złotych. Bez wątpienia część gospodarstw domowych sięgnie do tego źródła, żeby utrzymać poziom konsumpcji, oczywiście nie na takim poziomie, jak to było wcześniej. Do tego dochodzą oszczędności, które mamy w funduszach inwestycyjnych czy polis ubezpieczenia na życie – wymienia dr hab. Artur Walasik, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, kierownik Katedry Finansów Przedsiębiorstw i Ubezpieczeń Gospodarczych.

Niewielkim pocieszeniem może być to, że polskie finanse publiczne będą miały mniejsze straty niż finanse publiczne bogatszych krajów Europy, jak Niemcy, Norwegia czy Szwajcaria, w których wydatki domowych budżetów na podstawowe potrzeby (sprzedaż produktów spożywczych i kosmetyków odbywała się niemal normalnie) są niewielkie w relacji do całości wydatków. – Im bardziej zamożne jest społeczeństwo, im bardziej gospodarka jest rozwinięta, tym większa część wartości dodanej jest generowana nie przez konsumpcję dóbr pierwszej potrzeby, ale dóbr, które ekonomiści nazywają dobrami klasy średniej i luksusowymi, które związane są z takimi branżami, jak fitness, turystyka, uroda itd. – mówi dr hab. Walasik. A lockdown całkowicie zablokował te sektory gospodarki i w efekcie w bogatszych krajach spadek wpływów z VAT będzie większy. – Przedłużające się zagrożenie będzie wywoływało dalej idące skutki niż w przypadku gospodarek, gdzie większa część PKB oparta jest np. na rolnictwie czy na przemyśle, który pracuje – uważa dr hab. Walasik. Tymczasem Polska nie jest tak wysoko, jeśli chodzi o udział branż luksusowych, więc spadek sprzedaży, a tym samym wpływów z podatku VAT i akcyzy będzie mniejszy niż w bogatszych państwach Europy.

– Przedłużające się zagrożenie będzie wywoływało dalej idące skutki niż w przypadku gospodarek, gdzie większa część PKB oparta jest np. na rolnictwie czy na przemyśle, który pracuje – uważa dr hab. Walasik.

Czy znaczny spadek dochodów podatkowych nie wymusi reformy państwa polegającej na znacznym ograniczeniu wydatków? – Może z tego całego kryzysu będzie chociaż jedna pożyteczna lekcja, żeby w normalnych warunkach sejm nie uchwalał budżetu z deficytem (możliwość przyjmowania budżetu z deficytem powinna istnieć tylko w szczególnych przypadkach jak np. teraz – kryzys koronawirusa), by właśnie na wypadek poważnego kryzysu móc pozwolić sobie na to, że ten deficyt się pojawi, a nie działać tak, że już na „dzień dobry” mamy 40-50 mld złotych deficytu i on się tylko pogłębi – zauważa dr Michał Borychowski z Katedry Makroekonomii i Gospodarki Żywnościowej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Nie widać jednak, by którekolwiek z państw próbowało ratować swoje finanse publiczne zmniejszeniem wydatków.

Drukują pełną parą

Finanse publiczne przełóżmy na sytuację gospodarstw domowych. Czy po stracie pracy pierwszym pomysłem na zwiększenie dochodów jest pójście do banku po kredyt czy do innej instytucji finansowej po chwilówkę, by wydawać jeszcze więcej pieniędzy? Tak robią wyłącznie ludzie całkowicie nieodpowiedzialni. Ci racjonalni i odpowiedzialni próbują od raz szukać nowej pracy, w międzyczasie redukując swoje wydatki do minimum. Niestety, tak w skali państwa nie zachowują się politycy. Robią dokładnie odwrotnie. W pierwszej kolejności idą właśnie do banków po olbrzymie kredyty lub drukują pieniądze, co jest jeszcze gorszym rozwiązaniem dla ludzi, którzy w ten sposób ubożeją.

W związku z realizacją tarczy antykryzysowej według danych Ministerstwa Finansów w okresie styczeń-kwiecień 2020 roku wydatki budżetowe były wyższe o 18,5 mld złotych, czyli 14,2 proc. niż rok wcześniej. W rezultacie deficyt budżetu, którego według planów miało w ogóle nie być, na koniec kwietnia wyniósł 18,9 mld złotych. Do tego dochodzą zwiększone wydatki państwa na walkę z blokadą gospodarki, które nie przechodzą przez budżet. „Nowe środki publiczne na wsparcie biznesu są głównie w rękach Polskiego Funduszu Rozwoju (około 100 mld zł) oraz Banku Gospodarstwa Krajowego (dalsze 100 mld zł)” – podaje Business Centre Club.

Tomasz Cukiernik

Zamiast ograniczać wydatki próbuje się raczej podnosić podatki (o czym marzy Unia Europejska, ale i polski rząd, choć np. Niemcy zdroworozsądkowo z 19 na 7 proc. obniżyły VAT od restauracyjnych posiłków, by w ten sposób pomóc branży gastronomicznej) oraz przede wszystkim zwiększa się zadłużenie publiczne, także poprzez dodruk pieniądza. – Tak, drukujemy pieniądze cyfrowo. Jako bank centralny, mamy zdolność do kreowania pieniądza w sposób cyfrowy. Robimy to, kupując obligacje skarbowe lub inne gwarantowane przez rząd papiery dłużne. W ten sposób zwiększa się podaż pieniądza. Drukujemy też fizyczną walutę i rozprowadzamy ją poprzez banki Rezerwy Federalnej – powiedział Jerome Powell, szef amerykańskiego Fedu. Robi to nie tylko Rezerwa Federalna, ale i Europejski Bank Centralny, i Bank Anglii, i Bank Japonii, a ostatnio nawet – wbrew zapisom konstytucji – NBP. Na forum Unii Europejskiej pojawił się ponadto szalony pomysł emisji euroobligacji.

Demolka samorządowych finansów

Koronakryzys bardzo odczują też kraje żyjące z turystyki. – W Hiszpanii czy Włoszech wyłączenie turystyki oznacza tragedię nie tylko dla hotelarzy czy restauratorów, dla całej branży rozrywki związanej z turystyką, ale też dla rządów, które czerpały dochody z tego, że dużą część tych pieniędzy zostawiali turyści – tłumaczy dr hab. Walasik. Brak turystów spowoduje, że również inne branże będą kulały, bo jeśli ludzie pracujący w turystyce nie zarobią, to też nie wydadzą niezarobionych pieniędzy w innych sektorach. Wielki problem ma Kraków, gdzie w czasie lockdownu wymarło całe Stare Miasto, które żyje głównie z przyjezdnych, co również negatywnie odbija się na finansach miasta. Krakowscy urzędnicy szacują, że epidemia spowoduje uszczuplenie budżetu miasta o 1 mld złotych.

Kryzys negatywnie wpłynie na finanse wszystkich samorządów – głównie z powodu spadku dochodów z PIT i CIT. Władze Warszawy szacują tegoroczny ubytek wpływów na 2 mld złotych, władze Gdańska – na ok. 300 mln złotych, a władze Poznania by uzupełnić budżetowy uszczerbek wywołany pandemią, zaciągnęły kredyt w wysokości 500 mln złotych. – Za kwiecień 2020 roku zanotowaliśmy aż 42-proc. spadek dochodów z tytułu udziału w podatku PIT w porównaniu do ubiegłego roku. Oznacza to, że do kasy miasta w kwietniu wpłynęło 26 mln złotych mniej. Z kolei nasze dochody z udziału w podatku CIT spadły aż o 80 proc., co oznacza uszczuplenie miejskiej kasy o kolejne 20 mln złotych – wylicza w „Dzienniku Zachodnim” Danuta Lange, skarbnik Katowic. „Miasto zapowiada więc zaciskanie pasa i cięcia w wydatkach. Wstrzymana zostaje budowa pomnika Ofiar Tragedii Górnośląskiej, nowej siedziby COP, nie będzie też Kongresu Miast Edukacyjnych, znacząco okrojony zostanie Budżet Obywatelski. A to nie koniec planowanych oszczędności” – czytamy w „Dzienniku Zachodnim”. Samorząd Warszawy także wstrzymuje tegoroczne inwestycje (choć nie redukuje rekordowych dotacji na organizacje LGBT). To jest jak najbardziej racjonalne zachowanie. Ale czy rzeczywiście te wszystkie stołeczne i katowickie „inwestycje” były celowe? Może to i dobrze, że wstrzymano realizację niekoniecznie potrzebnych budów, które niejednokrotnie niezbędne są głównie z punktu widzenia samych urzędników.

Po kryzysie budżetowi może pomóc to, że jest szansa na skumulowanie wydatków konsumpcyjnych. Lockdown spowoduje spadek oszczędności ludzi – część zostanie wydana na życie w czasie epidemii, jednak po jej zakończeniu być może życie gospodarcze odrodzi się z podwójną siłą. Wielu ludzi będzie kupować to, czego nie kupowało w czasie epidemii. Jeśli skumuluje się to z przyszłymi bieżącymi wydatkami, to ten wpływ z podatków obciążających konsumpcję, tj. VAT i akcyzy, może być wyższy w porównaniu do przeciętnego sprzed kryzysu. Zjawisko to może jednak zostać powstrzymane przez wzrost bezrobocia i spadek płac. – Niestety przedłużające się zamrożenie gospodarki będzie musiało spowodować zmniejszenie konsumpcji, a tym samym również dochodów budżetowych. Im wcześniej zdecydujemy się na „odmrożenie” gospodarki, tym większa będzie szansa wykorzystania oszczędności oraz kredytu dla pobudzenia konsumpcji, a tym samym również szybszego powrotu do sytuacji sprzed kryzysu, także jeżeli chodzi o dochody budżetowe – prognozował jeszcze przed „odmrożeniem” gospodarki dr hab. Artur Walasik. Postępujący wzrost zadłużenia publicznego może wymusić opamiętanie się władz i zredukowanie sektora publicznego albo uruchomić jeszcze większe zadłużanie się, by utrzymać dotychczasowy model biurokratycznego państwa-molocha. Niestety rządzący zarówno w Unii Europejskiej, jak i w Polsce już wybrali tę drugą opcję. Suflowaną przez banksterów, którzy będą rządom i Brukseli pożyczali te grube miliardy. W rezultacie po koronakryzysie będziemy mieli do czynienia z dychotomią: realna gospodarka będzie jeszcze bardziej realna i zdrowsza (mniej kredytów, bo mimo obniżenia stóp procentowych banki zaostrzają kryteria ich przyznawania), a sektor publiczny jeszcze bardziej oderwany od rzeczywistości (bardziej zadłużony).

Tomasz Cukiernik

Artykuł został opublikowany w numerze 25-26 dwutygodnika „Najwyższy CZAS!” z 2020 r.

0 Comments

1 Pingback

  1. Koronazadłużenie